Spis treści
Temat mięsa/kotleta/burgera z probówki przewija się w mediach już od dobrych kilku lat. Prace mające na celu wyhodowanie mięsa w laboratorium podjęli jakiś czas temu m.in. holenderscy naukowcy i to właśnie o nich zrobiło się głośno parę kwartałów temu. W sierpniu roku 2013 świat obiegła informacja, iż badacze pod przewodnictwem Marka Posta z Uniwersytetu w Maastricht wykonali milowy krok na drodze do hodowania mięsa w laboratoriach: stworzony przez nich kotlet został przyrządzony i skonsumowany. Ten fakt zrobił na wielu osobach spore wrażenie, ale zainteresowanie projektem wzrosło jeszcze bardziej, gdy okazało się, że pieniądze (a mowa o kilkuset tysiącach dolarów) na jego realizację wyłożył Sergey Brin – współzałożyciel i jedna z najważniejszych osób w Google.
Jak wytworzono ów sztuczny kotlet? Naukowcy pobrali komórki macierzyste od krowy i umieścili je w w substancji umożliwiającej ich podział oraz wzrost. Po kilku tygodniach przyszedł czas na kolejny etap: komórki przeniesiono na specjalne płytki, na których zaczęły się przekształcać w komórki mięśniowe, a następnie w tkanki, które z czasem zaczęto łączyć. W ten sposób stworzono ponad 140 g mięsa. Nie przypominało tego naturalnego, ale jest to podobno bariera do przeskoczenia – badania muszą po prostu zostać rozszerzone. To zapewne nastąpi, bo wzrosło zainteresowanie wspomnianymi eksperymentami i prawdopodobnie pojawią się środki na ich kontynuację. Ktoś spyta: po co to wszystko?
Wymieniane są różne powody, dla których warto prowadzić badania tego typu, by ostatecznie rozpocząć produkcję/hodowlę mięsa w warunkach laboratoryjnych, a potem przemysłowych. Po pierwsze, przywołuje się aspekt humanitarnego traktowania zwierząt. Aby konsumować mięso, musimy je zabijać, a to, zdaniem niektórych, zwyczajne bestialstwo. Gdyby się okazało, że można na wielką skalę „produkować” i spożywać mięso bez konieczności uśmiercania zwierząt, to wydawałby się możliwy kompromis między wegetarianami i obrońcami praw zwierząt, a osobami, które nie chcą eliminować mięsa ze swojego jadłospisu. Pisząc krótko: i wilk syty i owca cała.
Drugi istotny wątek dotyczy obciążenia dla środowiska naturalnego, jakie niesie ze sobą hodowla zwierząt. Zmniejszy się emisja gazów cieplarnianych oraz zużycie wody, spadnie zapotrzebowanie na paszę, co może się przełożyć na niwelowanie problemu głodu na świecie. To kolejna ważna kwestia: mięso będzie można wytwarzać nawet w regionach, w których występują niedobory wody i pokarmu dla zwierząt uniemożliwiające prowadzenie tam hodowli. Należy mieć również na uwadze, że nieustannie przybywa mieszkańców naszej planety i rośnie zapotrzebowanie na żywność – także na mięso. Niektórzy specjaliści przekonują, że z czasem wyżywienie całej ludności zamieszkującej Ziemię stanie się po prostu niemożliwe, co może się skończyć tragicznie. Powody skłaniające do wspomnianych badań są zatem jasne i można przyjąć, że te argumenty trafią do wielu osób. Czy to oznacza szybie i nagłe zmiany w zakresie naszego żywienia? Niekoniecznie.
Póki co hodowanie mięsa w warunkach laboratoryjnych jest bardzo drogie i nieefektywne. Badania nad mięsem z probówki znajdują się na wczesnym etapie i naukowców czeka sporo pracy. Eksperymenty z pewnością nabiorą rozpędu i będą przynosiły coraz lepsze efekty, gdy wzrośnie liczba zespołów skupiających się na tym zagadnieniu, a także gdy do gry wkroczą potężni sponsorzy oraz duże firmy zainteresowane nowymi rozwiązaniami. Ich wsparcie może się tu okazać kluczowe. Nawet, jeśli te warunki zostaną spełnione i badania podażą we właściwym kierunku, to pojawią się nowe wyzwania – m.in. kwestie dotyczące zdrowia konsumentów. Z jednej strony, mięso z probówki nie będzie nafaszerowane np. antybiotykami, co stanowi coraz większy problem w przypadku najstosowanej dzisiaj przemysłowej hodowli. Ograniczy się także występowanie niektórych chorób groźnych dla zwierząt i jednocześnie dla człowieka. Z drugiej strony, trudno przewidzieć, jak na nasz organizm wpłynie konsumpcja kotletów z probówki.
Mięso nowego typu będzie wymagało ingerencji w naturalne procesy i niejednokrotnie pociągnie to za sobą pewne modyfikacje. Jedni specjaliści podkreślają, że nie mówimy o sztucznych produktach, ponieważ do ich wytworzenia wykorzystaną zostaną komórki pochodzące od żywych zwierząt, inni eksperci odpowiadają im, że takie eksperymenty mogą zwiększyć odsetek zachorowań na raka. Sceptycy podkreślają też, iż mięso wyhodowane w laboratorium będzie uboższe w różne składniki odżywcze potrzebne człowiekowi. W odpowiedzi słyszą jednak, że np. witaminy i pierwiastki mogą być dodawane do mięsa. Jednocześnie możliwe stanie się także decydowanie o zawartości tłuszczu w mięsie, a nawet o jego rodzaju. Teoretycznie ludzie jedliby zatem mięso w celach zdrowotnych.
Sporym wyzwaniem dla propagatorów „mięsa z probówki” będzie przekonanie konsumentów do tego pomysłu i przede wszystkim do konsumpcji. Niektórzy mogą mieć obiekcje ze względu na ewentualną szkodliwość żywności wytworzonej w ten sposób, lecz nawet po wykluczeniu takiej możliwości, zostanie niechęć do samego pomysłu. Czy uda się ją szybo wyeliminować? Pewnie sporo będzie zależało od wyglądu, smaku i właściwości mięsa – jeżeli niczym nie będzie się ono różniło od tego „tradycyjnego”, to opory powinny być mniejsze. Jeśli do tego dojdzie atrakcyjna cena, to wiele osób szybko przestanie mieć obiekcje. Aktualne pozostanie jednak pytanie, co jeszcze wymyślą naukowcy….?
Eksperymenty z żywnością nie kończą się oczywiście na mięsie – to rozbudowane zagadnienie, które z każdym rokiem przybiera na sile. Kilka lat temu media podawały informację, iż argentyńskim naukowcom udało się wyhodować krowę dającą ludzkie mleko. To oczywiście uproszczenie: w mleku zwierzęcia występowały po prostu związki chemiczne spotykane w mleku ludzkim. Z jednej strony, to spore osiągniecie, ponieważ część noworodków nie może być karmiona przez własne matki, a to właśnie w ich mleku znajdują się ważne substancje pozytywnie wpływające na rozwój dziecka i chroniące je np. przed bakteriami. Jest jednak druga strona medalu: wyhodowana krowa to dzieło eksperymentu, polegającego na zmianie jej DNA, do którego wprowadzane są geny ludzkie. Podobno nie mamy do czynienia ze sporą ingerencją, ale to już kwestia drugorzędna.
Badania nad takim mlekiem nie są prowadzone wyłącznie w Argentynie – podobnie eksperymentują np. chińscy naukowcy. Odnoszą przy tym sukcesy i nie można wykluczać, że mleko od krowy przypominające to ludzkie trafi w końcu na rynek. Czy naukowcy na tym poprzestaną? To mało prawdopodobny scenariusz – przekraczane będą kolejne granice.
Modyfikacje genetyczne nie są świeżym zagadnieniem – większość z Was zapewne zdaje siebie z nich sprawę i niejednokrotnie słyszeliście argumenty przeciwników i zwolenników GMO. Przywołany przed momentem wątek ludzkiego mleka od krowy to zaledwie część większej układanki – niedawno zrobiło się głośno na temat kwasów omega-3, które w sporych ilościach mają nam dostarczać… rośliny. Do tej pory najlepszym źródłem wspomnianych kwasów były ryby i to m.in. z tego powodu promowano ich konsumpcję. Pojawił się jednak problem, ponieważ niektóre morza są przeławiane i człowiek zaburza ich ekosystemy, a hodowanie ryb jest drogie i wymaga składników odżywczych dostarczanych z innych ryb (w ten sposób powstają kwasy omega-3). Tym samym nie znika problem przełowienia mórz. Co zrobić, by nie niszczyć morskich ekosystemów i jednocześnie nie pozbawiać ludzi wartościowych składników odżywczych? Można pomajstrować przy rybiej diecie…
Brytyjscy naukowcy postanowili zmodyfikować rośliny (to lnicznik siewny) w taki sposób, by produkowały one duże ilości kwasów omega-3. Czy to one trafią na nasze stoły zamiast ryb? Nie, roślinami będą karmione ryby w hodowlach, które potem skonsumuje człowiek. Jednocześnie nie należy jednak wykluczać, że ten pomysł zostanie rozwinięty – naukowcy zechcą pewnie wykorzystać właściwości rośliny przy produkcji innych artykułów spożywczych. Jednych to przerazi, inni stwierdzą, że koncept jest świetny – pozostaje czekać na efekty dalszych prac.
Na koniec ciekawostka, która, choć dziwna, nie jest owocem majstrowania przy genach. TomTato, czyli roślina dająca jednocześnie pomidory i ziemniaki powstała w wyniku szczepienia roślin, czyli zabiegu stosowanego od dawna i powszechnie akceptowanego. Roślina została uznana za bezpieczną dla zdrowia człowieka i wiele osób może skusić się na jej uprawę nie tylko przez ciekawość (podobno efekty smakowe są godne uwagi), ale też ze względu na zajmowane miejsce: pola/ogródka nie trzeba dzielić na dwie części, by uzyskać dwa różne produkty. Przywołany eksperyment zachęci pewnie innych specjalistów do tworzenia kolejnych hybryd i z czasem trafią one do naszych ogrodów i sadów. Może nawet będą uprawiane na wielką skalę. Czy to wywoła powszechny sprzeciw? Przekonamy się już niebawem.
PS We wstępie wspominałem o jedzeniu z drukarki – ten temat zostanie niedługo rozwinięty…
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Sprawdzam, czy warto kupić niedrogi odkurzacz pionowy MOVA S5 Sense, czyli najnowszy model oparty o…
W RTV EURO AGD mocno przecenili trzy fajne ekspresy marki Melitta. Ceny są praktycznie najlepsze…
W sieci Neonet mają świetną świąteczną przecenę na pralkę Gorenje produkcji słoweńskiej. Funkcjonalnie jej nic…
Gdy nadchodzi sezon smogowy, problem zanieczyszczenia powietrza staje się wyraźniejszy, negatywnie wpływając nie tylko na…
W przedświąteczny poniedziałek 23 grudnia wystartowała nowa pula przecen w Lidlu – sporo fajnych sprzętów…
Dla miłośników niemieckich odkurzaczy z akumulatorem systemowym Power for All mamy ciekawą okazję. Sklep RTV…